sobota, 18 października 2008

Bem vindo ao Brasil!

22.09.2008

Wylądowaliśmy na lotnisku w Sao Paulo.

To koniec naszego planu.

Jestem zdecydowanym zwolennikiem takich wyjazdów, gdzie niekoniecznie planuje się każdy dzień. Fakt - jest czasem nerwowo, czasem bywa drożej, zdarza się nocować w dziwnych miejscach... Jest jednak ciekawie.
Tuż przed wylotem ustaliliśmy, że pierwszy tydzień chcemy spędzić odpoczywając po całym roku zasuwania w jakimś pocztówkowym krajobrazie. Dlatego trafiliśmy do lotniskowego biura podróży, gdzie z pomocą mówiącego po angielsku Andre (wtedy jeszcze nie wiedziliśmy, że znajomość angielskiego to w Brazylii cecha tak dalece deficytowa; nie docenialiśmy) zarezerwowaliśmy wakacje w Natal w wariancie dla europejskiego emeryta - hotel ze śniadaniem, przelot, transport z lotniska. Nasze oczekiwania - spokojne miejsce, ciepłe powietrze, ocean, plaża i totalna regeneracja - były spełnione w 100%.
Było już późno, więc Andre zorganizował nam hotel - samolot mieliśmy dopiero następnego dnia. Do hotelu Monaco zawiózł nas szaleńczym slalomem między samochodami kierowca busa. Cóż, w Formule 1 zawsze jeździło wielu Brazylijczyków, moze po prostu oni tak mają.
Monaco - hmmm...., brzmi dumnie, ale jak wiadomo nazywa się w ten sposób hotele, które efektownym szyldem starają się nadrobić braki w gwiazdkach. Tak tez było w tym przypadku. Dojechaliśmy tam pokonując sieć ciasnych uliczek w szemranej dzielnicy Guarulhos. Sam hotel, z wyglądu bloczek a la Gierek, klimatem przypominał miejsce w którym robi się ciemne interesy lub przezywa chwile rozkoszy. Był jednak czysty i tani, więc idealny. Chcieliśmy tylko odpocząć i podjąć próbę opanowania jetloga. Zanurkowałem do minibaru po swoje pierwsze w zyciu brazylijskie piwo, popatrzyłem z okna na zycie okolicznych ulic i zakończyłem pierwszy dzień na obcej ziemi.

Brak komentarzy: