W Natal (i na całym wybrzezu) tysiące ludzi zyje z organizowania wycieczek buggy - małymi, plastikowymi samochodami z otwartym tyłem, przystosowanymi do jazdy po piasku. Siedzi się z tyłu, na podwyzszeniu, dzięki któremu widać wszystko przed pojazdem. Jedyny punkt zaczepienia to wąska metalowa rurka, której mozna się trzymać podczas jazdy - jak się później okaze, bez niej straciłbym zęby i kilkakrotnie wyprzedziłbym buggy przelatując nad dachem. Bugueiros (kierowcy tych wehikułów) znają okolicę jak własną kieszeń i zawsze wiedzą gdzie się udać, aby ich gość miał dość wrazeń.
Lądujemy na drugim brzegu, a w zasadzie na odkrytym korycie rzeki. Po chwili orientujemy się, ze jedziemy po dywanie z małych, białych krabów, które w ostatniej chwili chowają się przed kołami do małych dziurek w piasku. Wyglądają jak rozrzucone wokół niedopałki.
Znów jesteśmy na plazy, tym razem to Praia do Barra do Rio. Mijamy grupki dzieciaków grających w piłkę (trzy splecione kije na bramkę, piłka i zabawa na cały dzień). Jose Maria zatrzymuje się przy starszej kobiecie sprzedającej kokosy pod parasolem - znajoma, więc trzeba zamienić parę słów i wymienić serdeczności. Brasil!
Następny przystanek - Praia do Pitangui - to mała, rybacka wioska, pełna zakotwiczonych w wodzie kutrów. Rybacy naprawiają jeden z nich metodą low-cost - odpływ pozostawia statek na piasku, przypływ go zabierze - męzczyźni mają czas na pomalowanie burt. Kilku chłopców na plazy robi szybki przegląd zdobyczy morskich - rozkładają na piasku wielkie muszle, ryby, kraby i krewetki, ich ojcowie szykuja się do następnj wyprawy w ocean.
Ostatnie plaze, które odwiedzamy, to Muriu i Jacuma. Są piękne, szerokie i wyludnione. Kończą je małe wydmy, z których wyrastają równe rzędy palm, zamykających krajoraz. Fantastyczne.
Zawracamy w stronę Natal, zjezdzamy z plazy w stronę Lagoa de Jacuma - laguny podobnej do Genipabu, jednak wyraźnie większej, otoczonej wyzszymi wydmami. Popijamy z Jose Marią agua de coco, Gosia przygotowuje się na lokalną atrakcję w postaci aerobundy.
Na szczycie wydmy zakotwiczono kilka stanowisk, z których przeciągnięto na drugi brzeg laguny grube liny. Nieszczęśnika ładuje się do prowizorycznego siedziska (trzy związane ze sobą pasy) po czym zwalnia się blokadę, pasazer zjezdza na linie w dół, zbliza się do powierzchni wody, robi kilka efektownych kaczek tylną częścią ciała i finalnie ląduje w wodzie. Chwilę później podpływa na tratwie Brasilero i transportuje śmiałka na brzeg. Tam czeka kolejny wynalazek - jednoosobowa kolejka szynowa, katapultująca pasazera na szczyt wydmy w kilka sekund. Jej napędem jest stary silnik spalinowy, operatorem - siedzący na silniku Brazylijczyk. Całość wygląda jak rekwizyt z filmu Kusturicy.
Potem znów ekstremalny objazd po wydmie, znów ryzykujemy utratą przedniego uzębienia, znów ratuje nas kawałek metalu, którego mozemy się trzymać. Zjezdzamy z wydmy w komplecie, bez ofiar w ludziach...
Jadąc w kierunku Lagoa de Pitangui mijamy punkt widokowy, z którego roztacza się pocztówkowy widok na okolicę. Atakują nas lokalne atrakcje w postaci tresowanej iguany (najwyraźniej nie ma dla niej znaczenia, na czyim ramieniu siedzi) czy małej małpki, która z wrazenia narobiła właścicielowi na rękę. Po przerwie na widoczki wsiadamy do buggy i docieramy do laguny Pitangui. Jose Maria zostaje w aucie i z uśmiechem mówi "you go, relax". Wkraczamy do miejsca, które z pewnością jest ambasadą raju. Płytka laguna, ciepła woda, dookoła wydmy, w wodzie stoliki i krzesła pod parasolami z liści palmowych, między stopami przepływają ławice małych rybek. Do tego z głośników sączy się Bob Marley... Co tu dodać?
Wracamy do Natal. Czas na pozegnanie z Jose Marią i wymiane serdeczności ("You are both good men", "You are the best bugueiro in Natal, Jose Maria"). To był fantastyczny dzień.